Co prawda nie ma jeszcze kalendarzowej wiosny, ale pogoda kwalifikuje ten bieg do kategorii wiosennej. Korzystając z wolnego weekendu postanowiłem wybrać się wreszcie na trochę dłuższe wybieganie. Dłuższe to takie powyżej 10km. Ostatnio jakoś nie było łatwo. Rano zazwyczaj ulegałem przekonaniu, że to za wcześnie, wieczorem – zbyt późno. No ale dziś wreszcie udało się.
Trasa którą miałem w głowie na początku, to taka moja standardowa krakowska pętla. Krótko, jak to możliwe po ulicach i w dal, na Pychowice, dalej przez łąki i las aż nad Wisłę. Powrót trasą tyniecką, przez okolice Zakrzówka, kampus UJ.
Początek był całkiem fajny. Choć od początku wiedziałem, że na razie moja kondycja zdewaluowała się prawie do zera. Dłuższa zimowa przerwa szybko wytrąca z równowagi i po kilkunastu minutach czułem już cięższy oddech. Ale też nie zakładałem wyścigów. W planach było raczej dużo marszu po drodze, robienie zdjęć i generalnie: założenie dotarcia do końca, niezależnie od czasu.
Pierwsza część
Zacząłem wolnym truchtem. Trzeba było się rozruszać. Zresztą nie chciałem w ogóle przesadzać.
Właściwie to wlokłem się dosyć wolno. Zatrzymywałem się po drodze wiele razy robiąc zdjęcia a i prawie wszystkie podbiegi – podchodziłem :-). Ciekawe ile będę potrzebował czasu, żeby wrócić do jakieś konkretnej formy, np. tej z jesieni 2012 roku. Ostatnią zimę zupełnie odpuściłem. Już chyba od jesiennego Chudego Wawrzyńca z zeszłego roku, prześlizgiwałem się między treningami, odkładając wszystko z miesiąca na miesiąc. Do tego doszła jeszcze duża ilość pracy i lipa, nie wiem czy w ciągu całej zimy zrobiłem w sumie 100km.
W tej pierwszej części trasy, jest kilka fajnych miejsc, np. ścieżka przez płaskowyż (tak nazywam niewielką łąkę na Pychowicach, lekko wyniesioną ponad otoczenie) albo niewielkie skałki w lasku, trochę dalej.
Na tej górce kończy się właściwie ta pierwsza część. Przy krótkich biegach zazwyczaj zawracam w tamtych okolicach. Ale dziś miałem przekonanie, że chcę trochę dalej.
Część druga
Krótki zbieg z góry, przeprawa przez bagnistą i zarośniętą łąkę z wieżą obserwatoryjną (WTF – myślałem że w Krakowie nie można polować?). Później kawałek wzdłuż ruchliwej drogi i wbiegam (wchodzę) na drugi etap trasy. Wznosi się ona wyżej, kulminacyjnym punktem są ruiny Fortu 53 Bodzów na Górze Kostrzewskiej. Z tego miejsca rozpościera się fajna panorama z jednej strony na Ruczaj i Skawinę, z drugiej na Kraków. Można też tam zobaczyć efektowny zachód słońca na tle Kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krakowie.
Odpoczynek był przy podejściu, zbiegam długim łagodnym traktem aż na Bulwary Wiślane. Trasa głównie uczęszczana przez rowerzystów. Czekała mnie teraz długa prosta i monotonna trasa. Na koniec dopiero zrobiło się ciekawiej. Odbijam w prawo, w kierunku Zakrzówka. Też ciężko pod górę, ale las i nierówny teren dodają atrakcji. Okolice samego Zakrzówka są pełne różnych ścieżek i można tam sobie ciekawie urozmaicić treningi.
Po prawie 1,5 godziny i 13 km docieram do domku. Było wolno, ale fajnie jak na pierwszy raz. Mam ochotę jutro tam wrócić. I niech to będzie początek sezonu.